No i ustałam w walce. Rozłożyło mnie. Taka byłam szczęśliwa, że mnie to nie tyczy, że jakoś się ochraniałam od wszelkich chorób, ale tym razem złapało mnie takie choróbsko, że przypomniałam sobie po trzech latach wolności od nawet zwykłych przeziębień, co to znaczy chorować. W czwartek i piątek nie było mowy o jedzeniu, tak więc dwa dni nic nie jadłam. O herbacie nie myślę do dzisiaj, jakoś mnie odrzuca, więc piję tylko sok. Siły mam zerowe, a w czwartek każda próba podniesienia głowy z poduszki, kończyła się zawrotami głowy i mdłościami. Dobrze, że P. przyjechał wieczorem, zaopiekował się mną, przypilnował, gdy poszłam się umyć, bo byłam sama w domu.
Na weekend wróciłam do domu rodzinnego, ale to był gwóźdź do trumny. Mama chciała na zakupy pojechać, no i widząc, jak jej zależy, pojechałam z nią. Trochę się doprawiłam... Dodatkowo mój chrześniak w wieku prawie siedmiu lat wreszcie wyrwał się z domu i przybył do nas na weekend. Zaplanował sobie, że przyjedzie i zostanie, pomimo że wcześniej nie było mowy o wyciągnięciu go chociażby na godzinę czy dwie bez mamy. Z przedszkolem było tak samo: nie chciał chodzić, płakał, pomimo że w domu taki z niego chojrak; aż pewnego dnia zakomunikował, że idzie i zostanie. No i został. Bez problemu.
W dwa dni radości było co niemiara. Dodatkowo do mojego brata przyjechała dziewczyna, a do mnie P., więc Chrześniak miał nową publiczność, która mogłaby doceniać jego popisy :) Dostał od P. pistolet na kapiszony, zadowolony był strasznie, zwłaszcza gdy wylatywał dymek, a on mógł go zdmuchnąć :D
Słodziak z niego niesamowity, nie chciał wracać do domu w ogóle. Najgorsze, że bałam się, że go zarażę, aż tak przy nim nie siedziałam, ale w jednym pomieszczeniu byliśmy prawie cały czas.
Zdrowiej!!! I to szybciutko :)
OdpowiedzUsuńZdrówka!
OdpowiedzUsuń