Nie mogę narzekać. Jest mi dobrze. Piszę do Was z domu rodzinnego, wróciłam na weekend, ale jutro już jadę do Studenckiego. Myślę o przyszłości, myślę o teraźniejszości. Tak bym chciała zatrzymać milion myśli, milion chwil spokoju i milion chwil, w których czuję, że mogę wszystko.
Sesję mam już niemal za sobą, we wtorek zmierzę się z jednym egzaminem i już. W międzyczasie zmagań z sesją byłam na rozmowie kwalifikacyjnej, dostałam pracę i ją straciłam niemal tego samego dnia. A powodem był niemożliwy termin realizacji przeze mnie projektu.
Niestety nie maluję, nie robię zdjęć, jestem jakaś taka... pusta. Może macie jakieś rady na to?
A, tak w ogóle to powinnam się rozliczyć z postanowień około styczniowych.
(1) Po pierwsze, do końca miesiąca mieć cały rozdział i jeden podrozdział pracy magisterskiej.
Udało się napisać nawet dwa rozdziały i jeden podrozdział z kolejnego rozdziału :)
(2) Skończyć 6 osób w moim dyplomie. Tak idealnie je wykończyć, wyrysować. Dopiąć na ostatni guzik.
Niestety tutaj jestem daleko w tyle...
Nie udało się zapuścić paznokcie, ale udało się pomalować. Strasznie się rozwarstwiają, są okropne, sama nie wiem, co z nimi robić.
Cera też przeżywa jakiś bunt.
Magnez łykam, co prawda z przerwami, ale łykam.
Do kina nie udało mi się pójść, ale wybieram się na wyjście na dwa pewne filmy, więc może się uda. :)
No cóż, chyba jutro muszę zabrać się za kolejne postanowienia. Tym razem na luty. Inaczej będę stać w miejscu. Albo zacznę sobie postanawiać coś na krótkoterminowy okres, żeby wytrwać. Z powyższej realizacji planów, nie jestem zbyt zadowolona. Co się dziwić, jak tylko jeden punkt udało mi się wypełnić w ponad stu procentach.