Rzucić pracę, czy jego?
środa, 24 czerwca 2015
środa, 17 czerwca 2015
Są!
Namalowałam obraz dla Babci i już są! Są pierwsze zlecenia. Babcia dzwoni co jakiś czas i pyta: "i co, już masz? Już masz coś, czy nie?" ;)
Sesja, życie i szkolenie w pracy dają mi w kość, jednak już jestem coraz bliżej końca sesji, także resztą zajmę się w pełni już wkrótce.
Mam dużo planów, czuję, że to jest mój czas i modlę się, by mieć możliwość realizacji wszystkiego. Zaczynam również żyć sztuką i to mi się coraz bardziej podoba... chcę iść do przodu, chcę się realizować!
Niedługo napiszę więcej, póki co czas nagli, wpadłam tu na chwilę. ;)
A oto obraz dla Babci:
Sesja, życie i szkolenie w pracy dają mi w kość, jednak już jestem coraz bliżej końca sesji, także resztą zajmę się w pełni już wkrótce.
Mam dużo planów, czuję, że to jest mój czas i modlę się, by mieć możliwość realizacji wszystkiego. Zaczynam również żyć sztuką i to mi się coraz bardziej podoba... chcę iść do przodu, chcę się realizować!
Niedługo napiszę więcej, póki co czas nagli, wpadłam tu na chwilę. ;)
A oto obraz dla Babci:
olej na płótnie, 2015
wtorek, 2 czerwca 2015
Życiowy młyn
Nie wiem, skąd pojawiła się opcja, że nie czytam komentarzy. Może z powodu pojawienia się innego faktu, że "siedzę w domu na dupie bez pracy"? Skoro nie mam zajęcia to przecież mogłabym czytać komentarze.
Tydzień temu dowiedziałam się o tym, że dostałam pracę. Dzisiaj już mija trzeci dzień, odkąd uczestniczę w szkoleniu przygotowującym do pracy. Gdyby nie sesja, to od następnego tygodnia zaczęłabym pracę. Potrzebuję jednak czasu na "ogarnięcie" swoich spraw, zwłaszcza że egzaminów jest sporo. Chciałabym dociągnąć wszystkie projekty, dodatkowo dokończyć prace na konkurs i przygotować się do wystaw. Jeśli dobrze pójdzie, to pracę zacznę 24 czerwca. Póki co mam masę nauki związanej z pracą: cenniki, usługi, wypełnianie papierów, robienie zdjęć i obróbka.
Dodatkowo wpływa na mnie sesja. Ostatnie projekty, ostatnie zajęcia i wiele pracy. Dzisiaj np., wstałam o 6, ogarnęłam się, poszłam na zajęcia - byłam tam do 12.30, na 13 do pracy na szkolenie i o 18 byłam w domu z warzywami na jutrzejszy obiad, bo dzisiaj nie było mowy o jedzeniu - musiałam jeszcze pobiec na uczelnię i robiłam prace do 21. Po powrocie do domu ogarnęłam pokój, ściągnęłam wiszące pranie (z piątku - nie było mnie w weekend) i pozmywałam. Marzę o śnie, ale czeka mnie jeszcze wiele pracy. Jutro kolejny ciężki, dynamiczny dzień. Ale lubię tak. Poza tym zapomniałam swój klucz na stancję i żyję nadzieją, że ktoś mi go przywiezie.
Do tego życiowego młyna dochodzi jeszcze fakt, że Babcia od tygodnia leży w szpitalu i wcale nie ma się najlepiej. Trzeba przy niej czuwać cały dzień, także poprzedni tydzień dzieliłam między szkolenia, uczelnię, szpital i mojego P. Na szczęście wczoraj spędziliśmy niedzielę razem - byliśmy na Festynie w szkole mojej Mamy, na wspólnej Mszy Św. i obiedzie, który sama przygotowałam. Było cudownie.
Moją nieobecność usprawiedliwiam życiem. Jestem. Czytam. Żyję. I cieszę się każdą chwilą.
Subskrybuj:
Posty (Atom)